– Hodzie ž płakać, nu, doś – siahońnia ci mo zaŭtra, a pryjdzie syn. Jon, napeŭna, daŭno ŭ pałonie... Hodzie ž płakać, čakaj viasny! Hetak kažuć tabie susiedzi, hetak ty zapaŭniaješ dni... Ale ž nočy? Jak ich prasiedzieć? Jak ich źvieści, jak spadmanić? Čorny tvar jany ščylna tulać da zatkanych marozam šyb, – pačynaješ dziŭnyja hułi z uspaminami z dna dušy. Ŭspaminaješ jaho hałoŭku u kałyscy i pieršy krok... Padpaŭzaje hałodnym voŭkam bol, vysmoktyvać z serca kroŭ. Ŭspaminaješ tryvožny dotyk kvołych, ciopłych, dziciačych ruk: – Mama, mama! – Čaho ž, čaho ty? Nie, nia bojsia, ja nie pamru. Ty scałoŭvaješ škło ślazinkaŭ, pieściš šoŭk palavy vałos, nočy ŭ vočy kidaješ: «Synku!» A dalej – nie staje ŭžo słoŭ. Niestrymana dryžać raśnicy, pad rukami pałaje tvar, i uparta, uparta śnicca – paarany vajnoj papar, abhareły niamy sasońnik i niaŭmyty zimovy dzień, adubiełyja trupy koniej, dziŭna znany, raśpiaty ścień... Tvar u hłinu ruduju tułić, žach śmiarotny ŭ sivych vačach, zachłynajecca – oj... matula... A tabie tut: «Čakaj, nia płač!» Zblaknie noč... Zapapaje makam – vidukom bałačyn hrada... Sny – mara! Kinieš, maci, płakać, znoŭ pačnieš spadziavacca, ždać. Ale tolki pa sotni nočaŭ i pa sotni, ci bolej, dzion hlanieš losu narešcie ŭ vočy, adhadaješ jaho zakon. Tady ŭspomniš biaź śloz pra syna i uhniešsia suchim tryściom... Zrazumieješ, što śmierć, ruiny – heta ŭ budučyni žyćcio!
1942, Miensk.
|
|