Słata i zmrok... Duša pustuje, ŭ smuzie markotnaj dalačyń... Sivoj viarboj chiba pajdu ja nad plosam cišu ścierahčy. Ŭrastu kareńniem mocna ŭ hłinu, karoj adzienusia rudoj, šyroka ruki razhałiniu nad šeraj sonnaju vadoj. I budu žyć, jak žyŭ spradvieku uvieś vakolny, volny śviet: pić tumanoŭ nadrečnych leki, puch bieły siejać na travie. I brać, raskinuušy hałiny, iz prahaj sonca i ciapłyń, u hud usłuchvacca pčałiny i cicha zierniaty śpiałić. Ci raz viarbinu ŭpieścić leta, ci raz da snu utułić śnieh, – i ja zabudu ŭsio, što ŭ śviecie mianie zmušała pałanieć. I pad karoj majoj, na vietry, nia budzie bicca ŭžo j zvanić niamoŭčny zvon – ludskoje serca, krynica praŭdy i many.
1944, Berłin.
|
|