Znajomy krajavid: barak, padhniły płot, dźvie-try biaźłistyja markotnyja tapołi, kałoda z kinienaj pry joj staroj piłoj, kašula ŭ łatach na šnurku... Što ž bolej? Ach, łužyna jašče, ledź-ledź nie akijan, mutnaja, ryžaja, biaz konca i biaz kraju, dy viečar sini, zyrki... Kolki ja takich čužych – pravodžu j sustrakaju! La łužyny – dziatvy! U chustkach, kaptanoch, iz łapkami śsiniełymi j nasami. Śmiajucca, plochajucca, bjucca, choć daŭno čas u ciaplejšy kut – da piečki i da mamy. Štoraz ciamniej... Čyrvonaje kryło zachodu saśłiznułasia z barakaŭ. Paviejała važkoj vilhotnaj mhłoj... Praz płot pajšłi małyja... Cicha, jak pasiejaŭ makam. Dy chto ž heta sapie nad łužynaj? Adzin maleńki karapuz staŭlaje cehły rubam i skača praz vadu dalej, dalej. Hladzi, ci ž jon nia čujecca ciapier Kalumbam? Čaroŭny śviet niaznanych dalačyń! Pradonnyja, uśpienienyja toni! Što ž tam? U dalečy ž! Pačyn jašče nia ŭsio: kancy – ŭsiamu karona! I bjecca serca drobnaje tuhoj pa čymś nia znojdzienym jašče, choć pradčuvanym. Dalej! Chaj chlupaje u bocikach. Jaho nia spyniš. Jon – zdabyŭca siańnia! Dy pachisnułasia źnianacku cahłina, i – boŭć u łužynu zdabyŭca nieciarpłivy. Prareźłivy dziciačy płač uźniaŭ z tapolaŭ staju hałicaŭ krykłivych. Niaradasny kaniec imknieńniaŭ, mroj... Ale... ci ž nie praniaŭ by j nas jon choładam i sumam? I cicha j ja idu dachaty ŭśled za im, niadošłym, spłakanym Kalumbam!
1946
|
|