Dzień załaty, jak miod pčałiny. Jamu b – vaskovaja vuza paloŭ asieńnich, dzieraza daroh i vohniščy asinaŭ, a nie mury, hranit sivy, što sočać nočna i nadzienna dva lvy na cokalach kamiennych, iź nimbam hryŭ la hałavy. Im prykra... horka... Łapaj šeraj ślapyja vočy nie nakryć, nia rynuć hłybaju zhary na mora karkaŭ, kab stamierna spłacić biazdumnaj hramadzie, što pniecca, topčacca pa piatach – voś-voś ślapyja kacianiaty – za ŭsio – za hon, za hud, za dzień... Minajuć viosny... Sušyć śpieka betonny horad, ažno dno vidać... Uraz kulhaje znoŭ adniekul vosień złym kalekam... Ledź śviet kančaje asianieć – zima, i ŭ kamiennyja šyi vianki ŭhryzajucca važkija, jak ź cierniaŭ, viedamy, vianiec... Ilvy ž – na varcie: mur za imi – vułjej, dzie ludskich dumak miod źbiraje śviet pa hodzie hod, až sam iź imi nie zahinie. Niachaj! Kamieńniu – što pa im? Paroj, jak rupny baćka syna, złupcuje doždž rudyja śpiny, pakinuć hałuby ŭspamin, paroj nialetniaja durnica padydzie z knižkaj pad ruku i ŭ pysu puścić dymu skrut caru źviaroŭ... I tre karycca... Paroj... Dy ŭsio ž byvaje j noč. Nie, nie takaja, jak na śviecie, ź mihcieńniem zor, iź ciomnym viećciem, iź cišaj... ale ŭsio-tki noč. Ilvy adny... Ściaž kamianicaŭ, jak rebry skał... Zuboŭ aščyr šyrej... dzičej... U ciemry – žyr, mčyć lohki statak navalnicaj! I prorvy lapaŭ łoviać dych ziamłi suchoje i haračaj, ściskaje ciahłicy udača, jany nia ŭ mieście – la vady! Adłi ściudziony kamień hryvaŭ u palcach vietru nie šaścić, nia pachnie tropami ŭ tryści, trapiotkaj, ciopłaju spažyvaj. Niama ni lotnych antyłop, ni skał, apyrskanych kryvioju. Nad mieskaj požniaju sivoju ciahaje vosień sonca snop...
1963
|
|