Mnie los daŭ, moža, bolej, jak kamu. Žyćcio mnie doryć sny błizu na kažnym kroku. Što dla adnych nuda i kałamuć – mianie pranizvaje baluča i hłyboka. Dy ja, maŭlaŭ skupy, nad skryniaj nie dryžu i zołata svajo pad klučam nie trymaju. Moj skarb i ŭ šumie viesnavym daždžu, i ŭ hołasie halla, umajenaha majem, i ŭ kolerach, jakimi daharaje dzień, i ŭ sinich ścieniach na zimovych ściežkach... U drobnych radaściach, budzionnaści, biadzie – uhledžu ja usiudy niešta. Voś i siahońnia... Słoć... Nanizvajuć vianki błiskučych pacierak draty pamiž słupami, rukami mokrymi u šyby bjuć suki saćmiełych łip, i ciešycca – nia ŭ pamiać. A ja staju užo hadzinu la vakna, zaklaści ŭ słovy jmknusia i mihcieńnie prazrystych kroplaŭ, i mutny tuman, i ssutuniełyja na bruku ścieni. Mnie chočacca naviečna, nazaŭždy niaŭchopny čar słaty raspleści z tajnic siańnia. Jak toj Tamaš Niavierny, źvieradzić suśvietu niezahojenyja rany.
1949–1952
|
|