Pryjedu ja ŭ toj kutok zialony, addam pakłon suničnaj staranie, dzie na siadzibach maładyja klony šumiać ab niečym darahim i mnie. Čym apłacić zmahu sustreču tuju? – i horača, i soramna da śloz, što pokul ja pa dniach svaich vandruju, jany nia raz apłakałi moj los. Jany nia raz uznosiłi vysoka hustyja krony pyšna nad ziamloj ad samaje niaznačnaj i dalokaj, ad niečakanaj radaści majoj. I hołas hołla zamiraŭ pad vietram u viečarovym ciopłym tumanie, kałi harełi zorna kiłamietry ahniom lubvi, što ŭspychvała ŭva mnie. I doŭha potym u asieńnim źziańni nia ja, – jany apalepa ćviłi; źlataŭ ubor na sum maich rastańniaŭ žyvym viankom pa zvyčaju ziamłi. Najlepšym prydajecca ŭsio, što zzadu, najdaražejšym toje, što bałić, a tyja klony bačacca mnie sadam, jakomu – krasavać, šumieć, radzić... Pryjedu, uvajdu nad tyja schovy dušoj, užo hatovaj adćviści... I strašna nie znajści takoha słova, što tolki raz havorycca ŭ žyćci.
|
|